piątek, 14 stycznia 2011

Koniec z kultem świętych w Polsce.

Radość i nadzieja – to reakcja polskiego Episkopatu na wiadomość, że zakończył się proces beatyfikacyjny Jana Pawła II. Papież Benedykt XVI podpisał dziś dekret o uznaniu cudu za jego wstawiennictwem. Beatyfikacja odbędzie się 1 maja w Rzymie. Tę informację podał wcześniej portal WIARA.PL
 za: http://info.wiara.pl/doc/710583.Upragniona-beatyfikacja-Jana-Pawla-II

Niestety doczekałem tego momentu. Dlaczego piszę niestety? Nie dlatego, że "nie lubię" Jana Pawła II, czy mam dość wojtyłomanii, która ogarnęła Polskę. Napisałem tak, gdyż nasze czasy są bardzo specyficzne. Księża i biskupi za nic mają jakiekolwiek nakazy/zakazy ze strony Rzymu i dam sobie uciąć wszystkie odstające części ciała, że wielu księży i wiernych słowa dekretu beatyfikacyjnego, mówiące o dozwolonym lokalnym kulcie zagłuszą pustymi wiwatami. Pustymi, bo w moim odczuciu 99% wrzeszczących "Santo Subito!" i inne tego typu hasła mają bardzo blade pojęcie o naukach Jana Pawła II (jeśli w ogóle jakieś). Błogosławiony zagłuszy piękne postaci, które tworzą polską spuściznę duchową nie przez swoje zasługi dla Kościoła, ale przez bezwartościową euforię tłumu.

Podając kolejny argument, który popiera moją pesymistyczną tezę, chciałbym się odwołać do pewnego wydarzenia. Swego czasu na KUL odbywały się Targi Wydawców Katolickich. Wędrując między stoiskami poszczególnych wydawców zobaczyłem pokaźny stos książek zatytułowanych Jan Paweł II. Dzieła zebrane. Każdy tom miał na oko 1500-2000 stron a tomów było ok 10. Częścią procesu beatyfikacyjnego jest badanie wszystkich pism kandydata/kandydatki na ołtarze. NIE WIERZĘ, że w ciągu tych 5 lat udało się wszystkie pisma Papieża przeczytać i dokładnie przebadać. Wniosek: beatyfikacja przebiegła po łebkach, a to nie rokuje dobrze na przyszłość.

Tutaj chciałbym zakończyć wpis, pisząc jeszcze kilka słów wyjaśnienia. Byłem ostatnio nieobecny, gdyż zaczął mi się sezon zaliczeń i na nic nie mam czasu. Marzę, żeby była już sobota, 22 stycznia (w tę mam kolejny Big Test), gdyż wtedy większość rzeczy będzie już za mną. Wiadomość o beatyfikacji nie poprawia mi humoru i sama myśl o przedbeatyfikacyjnym szale odbiera mi siły na ciągnięcie tego wpisu. Proszę o modlitwę.

Pax Christi in Regno Christi...

sobota, 8 stycznia 2011

"Rozumienie Mszy", a współczesne realia.

Jednym z podstawowych zarzutów rzucanych przeciwko Mszy w Klasycznym Rycie Rzymskim jest to, że łaciny nikt nie rozumie, więc Msza nie jest "owocna". Pragnę pominąć argumenta , że dzisiejsi wierni z Mszy po polskiemu odprawianej także niewiele wynoszą oraz, że są dwujęzyczne mszaliki. Dziś chciałbym obalić ów zarzut na podstawie moich rzymskich wrażeń, które powróciły do mnie przed chwilą we wspomnieniach.

Rzym, mimo tego iż stopniowo, ale nieustannie traci swój sakralny charakter, jest miastem kościołów. Znana wszystkim wikipedia podaje,że jest ich około 900. Nie będę bronić tej liczby za wszelką cenę, gdyż wszyscy znamy rzetelność tej internetowej encyklopedii. Jednak bez wątpienia jest ich dużo. Są zarówno małe, mieszczące niekiedy niecałe 100 osób (jak choćby polski kościół Quo vadis Domine na Via Appia Antica, o którym pisałem już wcześniej), jak i ogromne kościoły, które mimo, że są parafialne, są większe od polskich katedr (przykładem może być San Ambrogio e Carlo al Corso). Każdy z nich jest wyjątkowy. Czy może być większy zaszczyt niż wysłuchanie Mszy w katedrze papieskiej lub w kościele Il Gesu? Jednakże dla zwykłego wiernego, który nie ma zapału lingwistycznego, a chce poznać katolicki Rzym pozostaje jedna przeszkoda - język.

Jest rok 2011. Odsetek osób podróżujących za granicę bardzo się zwiększył. Teraz prawie każdy wyjeżdża z Polski, chociaż z różnych powodów: jedni, z braku perspektyw, inni aby poznawać świat, jeszcze inni przeprowadzają badania. Tak czy siak faktem jest, że człowiek stał się faktycznie homo viator. Pośród tych ludzi są także katolicy, którzy swój niedzielny obowiązek muszą spełnić w obcym kraju. Kiedyś nie było z tym problemów, bo wszędzie nabożeństwa sprawowane były podobnie (różnice mogły wynikać z lokalnych tradycji zaaprobowanych przez Stolicę Świętą), lecz dzisiaj... Różnice tkwią zarówno w języku jak i tym "ile jest NOMu w NOMie", co uzależnione jest od fantazji księdza. Dla mnie nabożeństwa w języku włoskim, czy angielskim byłyby zrozumiałe, ale np po francusku - nie ma mowy. I podejrzewam, że każdy turysta-katolik z takim problemem po prostu siedzi na Mszy jak na tureckim kazaniu i czeka na moment przyjęcia Komunii Świętej (Nowa Msza nie uczy samodzielnej modlitwy, wręcz ją utrudnia). Czy to jest zgodne z owym "rozumieniem Mszy", o którym tak głośno krzyczą posoborowi pieniacze, którym przeszkadza powrót sacrum i chcą za wszelką cenę opóźnić go tak bardzo jak to tylko możliwe?

piątek, 7 stycznia 2011

Ze wsi do Polski B.

Wczoraj o godzinie 4:50 wróciłem do Lublina, dziś napisałem kolejny topik test ze słownictwa. Zaczyna się okres zaliczeń, ale ja mimo wszystko nie jestem pesymistą. Jakoś to będzie!

Dlaczego sobór?

Jako, że ostatnio czytam dość intensywnie biografię Arcybiskupa i akurat jestem w okresie Soboru Watykańskiego II, więc moje myśli często ku niemu się kierują. I teraz pomyślałem sobie: po cóż, ach po cóż Jan XXIII zwołał sobór? Skoro chciał jedynie przedstawić niezmienną naukę katolicką w bardziej przystępny dla człowieka II poł. XX w. sposób mógł przecież zrobić to na inne sposoby. Ot choćby mógł zebrać komisję złożoną z teologów, aby opracowała coś na kształt Katechizmu Kościoła Katolickiego (wersja 1983 - tam jest wszystko i nic zarazem). Byłby wilk syty i owca cała... A tak teraz jest, co jest...