W związku z nieuchronnie zbliżającą się datą 27. października chciałbym wypowiedzieć się na temat kolejnego spotkania w Asyżu. Według mnie jest to wydarzenie ważne przede wszystkim z dwóch powodów. Po pierwsze, jest to kolejna wielka katastrofa w historii Kościoła od roku 1962. Po drugie, odsłania bardzo przykry obraz papieża i papiestwa doby XXI wieku.
Wiadomość o tej jakże kontrowersyjnej decyzji papieża Benedykta obiegła świat w chwili, kiedy niezliczone rzesze ludzi leczyły kaca - 1 stycznia tego roku. Od razu na ten temat pojawiło się wiele opinii, komentarzy. Moderniści zapewne byli zadowoleni - wszak to kontynuacja pontyfikatu Wielkiego Ekumenisty. "Tradycjonaliści" byli zapewne zdziwieni, że w trakcie tego konserwatywnego pontyfikatu taki kfiotek się znalazł. Jednakże taki stan nie trwał długo, gdyż już 4 miesiące później okazało się, że Benedykt XVI... nie jest inicjatorem tego bluźnierczego spotkania! Wynika to z listu Jego Świątobliwości do prof. Petera Beyerhausa, który za przyzwoleniem papieża podał do wiadomości publicznej treść dokumentu (o tej sprawie można przeczytać na Rorate Caeli). Wiele osób odetchnęło z ulgą - papież nie jest ekumenistą! Ja niestety nie mogę przyłączyć się do tej grupy. Ta informacja świadczy bowiem o prawdziwym zasięgu władzy papiestwa.
Jeżeli byśmy przyjęli, że papież jest pomysłodawcą Asyżu '11 wówczas oznaczałoby to, że jest na bakier z Tradycją. Byłby to cios dla wszystkich katolików spod znaku hermeneutyki ciągłości lub gorzej - sygnał, aby i oni organizowali spotkania ekumeniczne/międzyreligijne, skoro twórca tej koncepcji właśnie tak robi. Dla tradycjonalistów natomiast byłby to spory zawód, patrząc na poprzednie kroki Wikariusza Chrystusowego. Z drugiej strony oznaczałoby to że papież nadal posiada realną władzę. Jednak, jeżeli Jego Świątobliwość nie jest inicjatorem tej szopki, oznacza to coś o wiele gorszego. Skoro papież nie chce tego spotkania, a nie jest w stanie go odwołać to czy możemy nadal mówić o tym, że posiada władzę pełną i bezpośrednią? Nie. Oznacza to, że Benedykt XVI ma na rzeczy dziejące się w Watykanie bardzo mały wpływ. Kolegializm, mimo obietnic papieża Pawła VI, podważył podwaliny ustroju Kościoła i jest to coraz bardziej widoczne i szkodliwe.
Podsumowując, sprawa Asyżu ukazała jak wielkie rozmiary ma kryzys spowodowany Vaticanum II. Papież ma dziś władzę nie większą niż królowa w Wielkiej Brytanii i nic nie wskazuje na to, że w najbliższym czasie zajdą jakieś zmiany. Pozostaje mieć nadzieję, że na biskupów będzie mianowanych coraz więcej osób szczerze oddanych swojemu Pasterzowi, któremu winni są całkowite posłuszeństwo w sprawach wiary. Jest to tak ważne, bo odrodzenie Kościoła, czyli także autorytetu papieża jest możliwe tylko i wyłącznie przez odrodzenie katolickiego kapłaństwa.
czwartek, 22 września 2011
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz