Dzisiaj, jako że późno poszedłem spać i pójście "na indult" na 9 nie było możliwe, a do Bractwa nie mogłem iść z powodu spotkania, postanowiłem, że odwiedzę kolejny lubelski kościół. Padło na kościół śś. Piotra i Pawła przy klasztorze kapucynów. Wszedłem mając nadzieję już nie na NOM w duchu hermeneutyki ciągłości, ale po prostu na "zwykły, swojski, polski NOM". I tym razem się zawiodłem. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie 2 wydarzenia na Mszy.
Zaczęło się dość mocno. Tuż po tym jak kapłan (ojciec) uczynił znak krzyża, do drugiego pulpitu podeszła świecka osoba, pani tak po 60-tce. Myślałem, że zamierza powiedzieć intencję, w której odprawiana jest Msza i się zdziwiłem. Jednakże moje zdziwienie wzrosło niepomiernie, gdy owa osoba zaczęła mówić jak gdyby krótkie kazanie. Byłem w takim szoku, że nawet nie pamiętam o czym ono było. Jak się okazało byłem chyba jedynym, który był nieprzygotowany na takie wystąpienie. Dalej Msza przebiegała spokojnie, aż do momentu zakończenia przyjmowania Komunii Świętej. Otóż kolejna pani, nie do końca młoda, zaczęła, wzorem Oaz i innych posoborowych wspólnot, dziękować Bogu za to, że mogła Go przyjąć itd itp. Wszystko pięknie, ale było to dość komiczne, gdyż przemawiała trochę w manierze kilkuletnich dzieci, a jak usłyszałem o jej "maleńkim sercu" to nie wiedziałem czy śmiać się, czy płakać. Kolejny raz wyszedłem przed błogosławieństwem...
Wszystkie te ostatnie doświadczenia sprawiły, że nie mam już wątpliwości co do kwestii tzw. jurysdykcji nadzwyczajnej. Jeszcze kilka miesięcy temu była to dla mnie trudna kwestia, ale jako że i tak nie zamierzałem korzystać w żaden sposób np z Sakramentu Pokuty w Bractwie, więc odłożyłem tę sprawę ad acta. Dzięki lubelskim przeżyciom widzę, że nawet w Polsce ta zasada ma sens, jest ważna. Nie dlatego, że kościoły, jak na Zachodzie, stały się bardziej miejscami spotkań, niż kultu, ale po prostu dlatego, że trudno dziś usłyszeć dobre kazanie (o tym za niedługo), czy wysłuchać porządnej nauki, przystępując do Spowiedzi. Innymi słowy brak mi porządnej, konkretnej, precyzyjnej, katolickiej nauki. Odnalazłem ją w Bractwie i z tego powodu niezwykle się cieszę. Nie jest to bynajmniej afront wobec tych, którzy wybrali drogę "Ecclesia Dei". Po prostu tam także nie potrafiłem do końca odnaleźć siebie.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz